- Naomi
zatrzymaj się! – Biegłam w stronę wejścia do prywatnej kliniki, gdzie pracował
nasz rodzinny lekarz. Nie obchodziło mnie, dlaczego nie odbierał pieprzonych
telefonów, zamierzam osobiście go sprowadzić do szpitala. Tylko w nim widzę
nadzieję.
- Proszę
stać! – Głos kobiety zza lady krzyczał za mną, gdy wbiegałam po schodach na
najwyższe piętro. Wiedziałam, że za mną biegnie zdyszany Malik, a za nim
ochrona budynku.
Wpadłam do
gabinetu z etykietą jego nazwiska, lecz zastałam pustkę. Nerwowo się
rozejrzałam dokoła ze złudzeniem, że za chwilę z skądś wyjdzie. Wycofałam się na
korytarz podbiegając do starszej kobiety, która mnie goniła.
- Gdzie jest
doktor Woods? – Krzyknęłam prosto w jej twarz.
Przerażona cofnęła się o kilka kroków.
- Proszę się
uspokoić…
- Gdzie on
kurwa jest?! – Krzyczałam, postawiłam krok w jej stronę. Czyjeś ręce zaplątały
się w moim pasie podnosząc mnie i ciągnąć mnie do tyłu.
- Puszczaj!
– Rwałam się, lecz na marne. Moje nogi latały w powietrzu, gdy w tym samym
czasie dobiegła do nas ochrona. – Mów ty mała szmato, gdzie on jest! – Krzyczałam,
dopóki drzwi windy, do której zostałam wepchnięta, zamknęły mi się przed nosem.
- Co ty do
cholery robisz! – Warknęłam odwracając się w stronę chłopaka. Malik zabrał
swoje łapy wycofując się do tyłu o kilka kroków. Patrzył ze spokojem na mój
wybuch.
- W
więzieniu za napaść mu nie pomożesz! – Powiedział.
Winda
zatrzymała się na parterze. Już chciałam
biec tym samymi schodami by w końcu ta pieprzona kobieta powiedziała mi gdzie
on jest, lecz palce Malika zacisnęły się na moim nadgarstku. Zaczął iść w
stronę wyjścia.
- Serio?!- Warknęłam
szarpiąc ręką.
- Oboje
wiemy, że byś tam wróciła i rzucała się, co nie pomaga. Zostaniesz samochodzie,
ja postaram się dowiedzieć gdzie jest ten doktorek.
Od pięciu
minut siedzę już w tym cholernym samochodzie. Próbowałam wszystkiego. Drzwi
były zamknięte, nie dało się ich nawet otworzyć każdą ostrą rzeczą, którą
znalazłam w środku. Trąbienie, co chwilę również nie skutkowało, bo jak Malika
nie było widać, tak nie widać nadal. Wiadomo, że zachowuje się jak
totalna wariatka, ale nie będę tego ukrywać. Jestem nią i jestem gotowa na
wszystko by uratować jego matkę. Nie ważne, co między nami się działo, robiłam
to dla niego. Spadnę razem z nim i boję się, że nie poradzimy sobie nawet,
jeśli będziemy się trzymać razem.
- Półgodziny
temu pojechał na lotnisko! – Do samochodu wsiadł Malik. Przełknęłam tego
głupiego starca i zabrałam Zaynowi klucze. Ruszyłam z piskiem z miejsca za nim
zdążył zamknąć drzwi. Kłapnął nimi przeklinając mnie. Nie zwracałam uwagi na to,
co pierdolił. Starałam się przy jak największej prędkości nie rozbić się o
wymijane samochody. Co było wyjątkowo trudne z drżącymi rękami, z głową pełną
negatywnych tragedii, które mogą się zdarzyć.
Czułam to.
Czułam jak w środku strach pożera każde dobro, każde szczęście, które
zaznaliśmy w kilku ostatnich dniach. Jak pożera nasz spokój, o który tak
walczyliśmy pośród burzy, którą samą wywołaliśmy. Czułam strach, który nie
pozwalał mi racjonalnie myśleć, bo myśl, że nie mogę tego powstrzymać, sprawia,
że umieram ze strachu.
Dwadzieścia
minut później biegłam po zatłoczonym lotnisku, sprawdzając każde bramki, każde miejsca,
w których mógł się znajdować. To był wyścig ze śmiercią i tyle razy obiecałam,
że się nie poddam.
- Spóźniłam
się. – Szepnęłam stojąc na środku lotniska. – Zawaliłam. – Nie mogłam zatrzymać
łez, które spływały po moich polikach. Czułam, że przegrywam wszystko. Kolejny
raz.
- Mała, nic
straconego. – Spojrzałam na Malik zamglonym spojrzeniem. Patrzył przez moje
ramie. Odwróciłam się szukając tego samego punktu. Wciągnęłam powietrze widząc
starszego mężczyznę siedzącego w kącie z gazetą w ręku.
- Spokojnie.
– Zaczął. – Zrobimy to na spokojnie..
Za nim
zdążył dokończyć już biegłam w jego stronę. Wiedziałam, że nie mamy czasu na
bawieniem się ze spokojem.
- Naomi! – Syknął
Zayn, widocznie zbyt głośno, bo starzec podniósł wzrok znad gazety odnajdując
mnie wzrokiem. Stanęłam przed nim, a on
szybko się podniósł zaskoczony.
- Nie możesz
wyjechać!- Zaczęłam błagalnym szeptem.
- Naomi, -
zaczął, ale mu przerwałam.
- Musisz
ratować Anne – przełknęłam głośną ślinę. – Tylko ty możesz jej pomóc, jesteś w
tym najlepszy.
- Naomi..
- Zapłacę
każdą sumę, tylko proszę uratuj ją!
- Dziecko
kochane tu nie chodzi o pieniądze. Czeka na mnie pacjent, którego musze
uratować. Anne jest pod opieką innych lekarzy, również tak samo dobrych. Nie
zrobię niczego więcej niż oni. A teraz przepraszam was, wyczytano mój lot.
Bez słowa
patrzyłam jak zabiera swoją małą walizkę. Łzy niepohamowanie uciekły na moje
polika, ale nie miałam siły ich powstrzymać.
- Anne jest
silną kobietą. Jest w stanie walczyć. Ma, dla kogo. Musisz w to uwierzyć. Nie
strać wiary.
Starzec,
które za chwilę zniknął za bramkami był najlepszym lekarzem w Londynie. Choć
nigdy nie chwalił się tym tytułem, pokazał to nie jeden raz. Jest jedynym lekarzem,
w którego potrafiłam uwierzyć, któremu ufałam powierzając swoje zdrowie i
najbliższych. Chciałam bym ją uratował,
ponieważ nie wiem, co będzie jak nie przeżyje.
****
Opierałam
się o najbliższe drzewo w parku naprzeciw szpitala, patrzyłam w niebo nie
powstrzymując łez. Jego drżące ręce ciasno oplotły mnie w pasie, swoją głowę
umieścił na moich udach. Leżał do mnie
bokiem, odwracając się plecami. Palcami głaskałam jego głowę, zatapiając je w
lokach. Jego ciało położone na trawie drgało wywołane szlochem. Płakałam, bo
nie potrafiłam w tym momencie powstrzymać jego łez. Czułam każdy wstrząs jego
ciała przez płacz i nigdy tak bardzo to nie bolało jak teraz. Jego ból. Moja
bezsilność. Upadamy razem, lecz bałam się, że będziemy musieli wstać osobno.
Mając go
przy sobie, nie mogłam powstrzymać myśl, że to wszystko przeze mnie. Wszystko
jest przeze mnie. Gdyby ten ostatni raz
sobie odpuścił i zostawił mnie wiem, że wszystko by było w porządku z jego
rodziną. Gdybym ja odważyła się odejść, byłoby wszystko dobrze. Tylko ja bym
upadła.
Teraz wiem,
że nie powinnam dopuścić do powrotu Harrego do mojego życia. Ciągnęłam go w
dół. Niszczyłam jego światło swoją ciemnością. Zniszczyłam wszystko, co udało
mu się odbudować od wypadku. Mieli
rację, że nasza miłość skończyła się wraz z wypadkiem. Miłość, którą mam teraz
w sobie, nie jest miłością, którą kiedyś mieliśmy. Im dłużej to ciągniemy, tym
ona staję się gorsza. Ile zostało czasu za nim umrzemy? Dlaczego nie umiemy się
pożegnać?
Weź mnie za rękę i
poprowadź drogą
Z ciemności, a w
światło dnia
I zabierz mnie tam,
gdzie będę bezpieczny
Zanieś moje martwe
ciało z dala od bólu
Ponieważ wiem, czego mi
brakowało
I wiem, że powinienem
spróbować
,Ale w tym wyznaniu
jest nadzieja
A w twoich oczach widzę
wolność
I wypłakujemy się
- Boje się.
– Szepnął tak cicho, że ledwo, co usłyszałam. Jego ręce mocniej zacisnęły się
wokół mojego ciała. Mocniej zacisnęłam palce na jego włosach. Wolną ręką
przejechałam po jego mokrym policzku.
- Jestem tu,
Harry. – Szepnęłam mocno zaciskając powieki by nie wypuścić kolejnych łez.
Mam serdecznie dosyć
bycia przerażonym
Jeżeli nie przestanę
płakać, to utonę we łzach
Lecz gdy słyszę, jak
wołasz moje imię
Szepczę słowo, którego
myślałem, że nigdy nie wypowiem
- Wierzysz…,
że wyzdrowieje?- Spytał pociągając nosem.
- Tak. – Odpowiedziałam
cicho. – Ma zbyt wiele do stracenie by się poddać.
- Nigdy w
życiu nic bardziej nie bolało, niż myśl, że może umrzeć.
- Wiem Harry,
wiem. Musisz uwierzyć, że walczy, więc
nie ważne jak bardzo boli nie możesz się poddać dla niej i nawet, jeśli widzisz
najgorsze scenariusze musisz w nich odnaleźć wiarę. Wiarę, że się obudzi i
wróci do Ciebie. Walcz, kochanie.
Wyraźnie mogę poczuć, że
nadchodzi ciemność
I boję się o siebie
samego
Wypowiedz moje imię, a
przybędę natychmiast
Ponieważ ja po prostu
potrzebuję pomocy
- Bez zmian.
– Przymknęłam oczy na głos taty Harrego. Minęło już zbyt wiele godzin, powinna
już się obudzić. Mam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Każda minuta staję się
wiecznością, każda minuta sprawia większy ból. Mąż Anne chodził wciąż po korytarzu,
co chwilę przecierając rękami czerwone oczy i zmęczoną twarz. Harry przytulał swoją siostrę, mocno ją
ściskając. Płakała w jego ramionach. Widziałam jak próbował być silny, gdy
szeptał słowa wiary w stronę siostry, w które sam próbował uwierzyć. Jak drżąca
ręką przejeżdżał po jej roztrzęsionym ciele.
Jak zadziera głowę, patrząc zapłakanymi oczami w górę, szepcząc cicho
modlitwę. Jak zaciska w pięści materiał bluzy Izz. Widzę jak po jego policzku
spływa samotna łza, za nim chowa twarz w jej włosach.
Po cichu
wycofałam się z korytarza idąc w stronę automatu po czwartą kawę. Można było
dyskutować nad jej, jakością, lecz to dziś było bez znaczenia. Z gorącą kawą
wyszłam przed szpital, grzebiąc w za dużej bluzie, paczki papierosów, których
było coraz mniej, mimo, że kupiłam kilka godziny temu, zostało cztery sztuki.
Samą połowę wypalił Harry, który szukał wszędzie, choć jedną sekundę ukojenia.
Zaciągnęłam
się papierosem, patrząc beznamiętnym wzrokiem jak dym ucieka z moich ust.
Powtarzałam to kilka razy dopóki nie dopaliłam i wyrzuciłam niedopałek do
śmietnika. Dopiłam resztki kawy
wyrzucając puste opakowanie. Usiadłam na najbliższej ławce, przecierają twarz
rękami. Naprawdę chciałam im wszystkim pomóc, ale nie wiedziałam, co mogę
zrobić oprócz donoszenia dawki kofeiny i nikotyny. Byłam bezsilna i miałam
ochotę przez to rozpierdolić cały świat za to, że jest tak gówniany.
- Siedzą chuje.
– Podskoczyłam przestraszona nagłą obecnością bruneta. Spojrzałam na niego
zmęczonym wzrokiem. – Osobiście dopilnowałem, żeby siedzieli za kratami. Za nim
jednak to zrobiłem, wpierdoliłem mu, wiem, że to gówno w porównaniu tego, co on
zrobił, no, ale musiałem.
- Chuj
powinien zginąć. – Warknęłam.
- Nie
uważasz, że to by było za proste? Spotkałem się z Dylanem…
- Z kim?
- Dawny
kolega, teraz siedzi od dwóch lata w więzieniu, przed chwilą odwiedziłem go i
obiecał dopilnować, że te chuje poczują największe piekło. Potrzebujecie
czegoś?
- Umm… kilka
dobrych kaw i kilka paczek fajek…
- Naomi. – Usłyszałam
zza placami szept. Zesztywniałam na miejscu, patrząc przerażona na przyjaciela.
Ze zmrużonymi oczami przypatrywał się starszemu facetowi, po czym przeniósł na
mnie zdezorientowane spojrzenie. Miałam nadzieje, że się przesłyszałam, lecz
patrząc na moje pieprzone szczęście on rzeczywiście tam stał. Niepewnie wstałam
i obróciłam się w jego stronę. Pierwsze,
co zobaczyłam to jego wyblakłe niebieskie tęczówki, którym ufałam za każdym
razem. Na jego twarzy pojawiały się już liczne zmarszczki, które były tym
bardziej widocznie, gdy patrzył na mnie z niedowierzeniem. Siwe włosy prześwitywały między brązowymi
krótko obciętymi włosami. Jego zmęczona twarz nie przypominała już tej zawsze
pogodnej.
- Ja… -
zaczęłam, ale przerwałam szybko patrząc przez jego ramie. Kobieta właśnie wysiadła
z samochodu i za nim zdążyła spojrzeć w naszą stronę, złapałam Malika za rękę i
bez słowa wycofałam się chowając się za samochodami na parkingu. Usiadłam na krawężniku za samochodem, który
skutecznie zasłaniał mnie i mój widok na wejście do szpitala. Schowałam twarz w rękach, nie mogąc uwierzyć,
że ten dzień mógł stać się jeszcze gorszy.
- Naomi, kto
to był?- Zayn zdezorientowany usiadł obok mnie. – Mam mu wpierdolić? Chociaż
nigdy nie biłem starszych ludzi, ale jeśli chuj, co Ci coś zrobił to ma szczęście,
że jest tak blisko szpitala.
- Zamknij
się. – Warknęłam zbyt ostro. – Nikomu nie będziesz wpierdalał.
- Więc?
- To był mój
ojciec. – Szepnęłam. Jak mogłam nie pomyśleć, że ich tu nie spotkam? To chyba
oczywiste, że przyjadą do szpitala. Gdy go zobaczyłam czułam jak pęka we mnie
ściana, którą zbudowałam między mną, a nimi by oddzielić ich od swojej
teraźniejszości. By zapomnieć jak ich kochałam, by zapomnieć jak ich
potrzebowałam, by zapomnieć, jaki zadali mi ból. Uwierzyłam w to, co sobie
wmawiałam. Nie potrzebowałam ich w moim życiu, aż do tego momentu. Gdy
zobaczyłam jego zmęczoną twarz miałam ochotę przywrócić jego uśmiech, jego
blask w wyblakłych oczach. A najbardziej, chciałam wpaść w jego ramiona. By
mnie przytulił i powiedział, że wszystko się ułoży nawet, jeśli tak nie
wygląda.
I w końcu
zobaczyłam jej nerwową twarz, gdy wysiadła z samochodu i przypomniałam sobie wszystko,
co głęboko w sobie schowałam. Przypomniałam sobie każdy powód, dlaczego nie
mogłam się przytulić do własnego taty, dlaczego zbudowałam między nami mur.
Ból, który myślałam, że już pokonałam, uderzył we mnie ze zdwojoną siłą widząc
jej twarz.
Nie
nienawidziłam go tak jak ją. Kochałam i zawszę będę kochała mojego ojca. Nie
zapomnę jak wybiegł za mną, próbując mnie zatrzymać, gdy ona wywaliła mnie na
zbyty pysk. Kazałam mu wtedy odpuścić, bo wiedziałam, że w tym domu nigdy
ojciec nie miał swojego zdania. Nie
ukrywam, że poczułam rozczarowanie, gdy rzeczywiście odpuścił. Wiem, kazałam
mu, ale tak naprawdę nigdy nie chciałam odejść.
- Naomi! – Krzyk
dotarł do mnie, gdy próbowałam opanować w sobie rosnące emocje przez widok ich.
Bo czy mogę ich nazwać swoimi rodzicami? Schowałam głowę w kolanach chcąc
zagłuszyć ten krzyk. Bałam się, że to on mnie woła. Nigdy nie myślałam, że
kiedykolwiek ich zobaczę. Nie przewidywałam takiej możliwości i nie jestem
pewna czy chce dopuścić do kolejnego spotkania.
- Naomi! – Kolejny
krzyk, którym tym razem podziałał na mnie natychmiast. Głos tym razem wydawał
się spanikowany. Szybko wstałam z krawężnika wybiegając zza samochodu. Harry
stał przed wejściem nerwowo rozglądając się. Gdy mnie dostrzegł, wtedy zobaczyłam,
z jakim przerażeniem na mnie patrzył.
Zaczęłam
pokonywać w biegu połowę parkingu, który nas dzielił. Harry również ruszył z
miejsca biegnąc w moją stronę. Po chwili jego ręce owinęły się wokół mojego
ciała, desperacko przyciągając do siebie. Zawiesiłam ręce na wokół jego szyi
wtulając się bardziej w niego.
- Jestem tu,
Harry. – Szepnęłam, palce wplątałam w jego włosy. Próbowałam go jakoś uspokoić.
Z każdą sekundą czułam jak przestaje drżeć.
- Jesteś. – Powtórzył
chowając twarz w moje włosy.
- Jestem. – Powtórzyłam.
****
Siedząc na
kolanach Harrego mocno trzymana przez chłopaka, który wtulał się we mnie jak
najmocniej tylko mógł, patrzyłam na ciemne niebo. Z każdą chwilą pojawiało się
coraz więcej gwiazd. Słońce już dawno przestało świecić zabierając nam kolejne
godziny za nami, w których Anne się nie obudziła. Siedzieliśmy na dachu szpitala, na którymi
oczywiście nie mogliśmy, lecz wszystkie nakazy w tej chwili nie istniały w
naszych głowach. Miałam wrażenie, że nie tylko teraz. Moje kilka ostatnich lat
było bez żadnych pohamowań i dlatego właśnie skończyliśmy w tym miejscu.
Pchałam się w ręce śmierci z nadzieją, że wygram, chociaż raz, lecz to ona mnie
pokonała. Zabiera mi każdego tylko nie mnie.
Bawiliśmy się w niebezpieczeństwie, jak małe dzieci w piaskownicy,
beztrosko, nie zastanawiając się nad tym, co możemy stracić. I nie liczyło się
nic, oprócz dobrej zabawy. A gdy
przychodzą konsekwencje zastanawiamy się, dlaczego to nam się przydarzyło.
- Bałem się,
że uciekniesz. – Zaczął cicho. – Widziałem twoich rodziców.
- Nie
odejdę, dopóki nie będziesz tego chciał i nie ważne, kto stanie na drodze, będę
przy Tobie.
- Oni tu
wrócą.
- Nie
przejmuj się nimi. – Westchnęłam patrząc w jego zmęczone tęczówki.
- Nie
przejmuje się nimi, tylko Tobą.
- Powinieneś
się teraz przejmować sobą. Nic mi nie jest, Harry. A teraz, idziemy spać.
Przez chwilę
walczyłam z jego silnymi ramionami by wstać, aż w końcu wzdychając poddałam się
przestając się wiercić na jego kolanach.
- Nie idę
spać. Jeśli coś się stanie…
- To Cię
obudzę. – Przerwałam. – Wyglądasz marnie, musisz iść spać, bo jak twoja mama
się obudzi i zobaczy cię w takim stanie? Tylko ją zmartwisz – widziałam w jego
oczach jak po moich słowa, powoli się poddaje. – No siup do góry! Będę przy
tobie cały czas.
Bez słowa zabrał swoje ręce, na co szybko
wstałam, wyciągnęłam w jego stronę rękę, którą złapała i we dwoje zeszliśmy schodami
do poczekalni, w którą wyposażyli w kanapy, kilka większych podwójnych foteli i
foteli. Na jednej z kanap spała siostra Harrego. Podeszłam do fotelu, który był w samym rogu,
a na nim stos złożonych koce. Jednym
przykryłam Izz, a drugi wzięłam dla Harrego. Odwróciłam się w jego stronę. Stał
przed wolną kanapą, ledwo otwartymi oczami śledząc mój każdy ruch. Podeszłam do niego, ręką wskazując by się
położył.
- Nie położę
się bez ciebie. – Wykłócał się.
- Dobrze. – Westchnęłam. Patrzyłam jak układa się na boku przylegając
palcami do oparcia, chciałam usiąść na samym końcu kanapy, ale w jednej chwili
pociągnął mnie do siebie. Położyłam się plecach, a Harry mnie oplótł tak, że
nie mogłam wstać bez budzenia go. Jego ręce oplotły mój brzuch, głowę położył
na mojej klatce piersiowej, swoje nogi zaplątał w moje. Jak tylko pozwalały mi na to ruchy okryłam
nas kocem. Z głową opartą o krawędź kanapy obserwowałam całą poczekalnie. Jak
zmęczeni ludzie są pogrążeni w śnie, przez który nieświadomie drżą. Inni
zmęczeni wpatrują się przed siebie, a drudzy siedzą z wzrokiem wbity w
telefony. Znajdowało się tu może
piętnaście osób i w żadnych z nich nie mogłam dostrzec życia, lecz nie
przejmowałam się nimi. Przejmowałam się chłopakiem, który wypalał się w moich
ramionach. Rozumiałam, nie w ten sposób, ale wiedziałam jak to jest żyć w
przerażeniu. Gdy się stoi o krok do przepaści. Chcemy postawić krok do tyłu by
się oddalić od tej nicości, ale tak często stojąc o krok do upadku, to życie
nas popycha do przodu, a my spadamy i nie mamy nad tym żadnej kontroli. Harry stał nad przepaścią, a ja stałam za nim,
ale nie mogłam go złapać.
I przejmowałam
się dziewczyną, która naprzeciw była pogrążona w śnie. Była zdecydowanie za młoda na ciężar, który
daje jej życie w tym momencie. I nigdy
nie wiedziałam, czemu chciała nam pomóc po wypadku. Dlaczego widziała we mnie
kogoś innego, niż wszyscy. Niż, dziewczynę, która zniszczyła jej brata.
Traktowałam i traktuję ją jak siostrę i gdybym tylko mogła, zabrałabym jej ból
na siebie. By tylko ta dwójka nie cierpiała.
Nigdy tego
nie robię i wiem, że tak nie wygląda modlitwa. Ale proszę Boże, nie pozwól ich
zniszczyć.
W nocy,
Kiedy siedzisz i
patrzysz jak śpię,
Wiem, że płaczesz,
Ale nigdy nie chcę tego
widzieć.
Więc jeśli odejdziesz,
Nie wiem, co zrobię.
Więc nie odchodź,
Bo nie mam nikogo poza
Tobą.
Cześć :*
Co do rozdziału, dla mnie wyjątkowo krótki, ale nic więcej w nim dodać już nie chciałam. Rozdziału długo nie było z kilku powodów, wycieczki i tego, że dodając tu rozdział mam wrażenie, że tego nie doceniacie. I może dlatego dalej wszystko się spierdoliło. Dlatego nie wiem kiedy następny rozdział. Po pierwsze za tydzień jadę do Londynu i mnie nie będzie, a po drugie nie wiem co dalej robić z tym blogiem. Nie ukrywam, mój zapał do tego bloga, zgasł. Nie wiem co dalej.
Dziękuje tym, którzy życzyli mi udanej wycieczki. Była taka i mogłabym oddać dużo, za drugą szansę zobaczenia tak pięknego świata. wszędzie lepiej tylko nie u nas. Jest w tym coś prawdziwego!
Pozdrawiam, całuje . Olka ;*
I jeśli robie coś nie tak z tym blogiem, wal śmiało. Chce znać prawdę!
Cudooo. Zastanawiam się czy Anne wyzdrowieje. Czekam na następny. Życzę weny i udanej wycieczki do Londynu.
OdpowiedzUsuńCoś wspaniałego ;D
OdpowiedzUsuńNie wkurwiaj mnie i nie pierdol ,że robisz coś źle -.- Piszesz genialnie ! Na żadna ff tak nie czekam jak na Twoje rozdziały ! Potrafią mnie rozśmieszyć ,rozczulić i doprowadzić do łez i nie jest to ani banalne ,ani nudne ! No ni chuja nwm jak Ty to robisz -.-
OdpowiedzUsuńTylko błagam nie zawieszaj bloga ! Może te popaprane bachory nie doceniają Twojej twórczości ale jest tu na pewno kilka osób ,które chłoną każde słowo jak najlepszą książke świata ! (łącznie ze mną ! ) Nie każ Nam cierpieć ;///
Musze się w końcu dowiedzieć czy Anne się obudzi ,czy Naomi pogada z matką itd.. Załamanie nerwowe murowane jak nie bd wiedziała ;o
Czekam ze zniecierpliwieniem na następny rozdział !
PS. Życzę udanego ponownego pobytu w Londynie ! Obyś chłopców spotkała Hon! Wgl to zazdro Ci.. ;/ Ja byłam raz i wszystko bym oddała ,żeby znaleść się tam znowu !
Do następnego xx Seyaa :*
~ Domi.
Przeciez blog jest swietny nie mam do niego zadnych zastrzezen.
OdpowiedzUsuńMilej wycieczki w Londynie.:*
Świetny :-D
OdpowiedzUsuńJeżeli musisz ( czego oczywiście nie chcemy) zakończ bloga , ale proszę jakimś sensownym rozdziałem lub rodziałami najlepiej happy endem :D Mimo to mam nadzieje że jeszcze długo nie będziesz kończyła tego bloga Pozdrawiam/Hope
OdpowiedzUsuńNowy rozdział! Jest cudowny po prostu idealny! ~`HungryKilljoys
OdpowiedzUsuńOch zazdroszcze tz chce do Londynu . Udanego wyjazdu i weny zycze . Mam nadzieje ze z Annie bd wszystko ok .
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, UDANEJ WYCIECZKI !!! Po drugie, to przykre, He gen zapal dodawania zgasl, no ale nic na sile.
OdpowiedzUsuń@aleksandraa984