Rozdział 20

- Naomi zatrzymaj się! – Biegłam w stronę wejścia do prywatnej kliniki, gdzie pracował nasz rodzinny lekarz. Nie obchodziło mnie, dlaczego nie odbierał pieprzonych telefonów, zamierzam osobiście go sprowadzić do szpitala. Tylko w nim widzę nadzieję.
- Proszę stać! – Głos kobiety zza lady krzyczał za mną, gdy wbiegałam po schodach na najwyższe piętro. Wiedziałam, że za mną biegnie zdyszany Malik, a za nim ochrona budynku.
Wpadłam do gabinetu z etykietą jego nazwiska, lecz zastałam pustkę. Nerwowo się rozejrzałam dokoła ze złudzeniem, że za chwilę z skądś wyjdzie. Wycofałam się na korytarz podbiegając do starszej kobiety, która mnie goniła.
- Gdzie jest doktor Woods? – Krzyknęłam prosto w jej twarz.  Przerażona cofnęła się o kilka kroków.
- Proszę się uspokoić…
- Gdzie on kurwa jest?! – Krzyczałam, postawiłam krok w jej stronę. Czyjeś ręce zaplątały się w moim pasie podnosząc mnie i ciągnąć mnie do tyłu.
- Puszczaj! – Rwałam się, lecz na marne. Moje nogi latały w powietrzu, gdy w tym samym czasie dobiegła do nas ochrona. – Mów ty mała szmato, gdzie on jest! – Krzyczałam, dopóki drzwi windy, do której zostałam wepchnięta, zamknęły mi się przed nosem.
- Co ty do cholery robisz! – Warknęłam odwracając się w stronę chłopaka. Malik zabrał swoje łapy wycofując się do tyłu o kilka kroków. Patrzył ze spokojem na mój wybuch.
- W więzieniu za napaść mu nie pomożesz! – Powiedział.
Winda zatrzymała się na parterze.  Już chciałam biec tym samymi schodami by w końcu ta pieprzona kobieta powiedziała mi gdzie on jest, lecz palce Malika zacisnęły się na moim nadgarstku. Zaczął iść w stronę wyjścia.
- Serio?!- Warknęłam szarpiąc ręką.
- Oboje wiemy, że byś tam wróciła i rzucała się, co nie pomaga. Zostaniesz samochodzie, ja postaram się dowiedzieć gdzie jest ten doktorek.
Od pięciu minut siedzę już w tym cholernym samochodzie. Próbowałam wszystkiego. Drzwi były zamknięte, nie dało się ich nawet otworzyć każdą ostrą rzeczą, którą znalazłam w środku. Trąbienie, co chwilę również nie skutkowało, bo jak Malika nie było widać, tak nie widać nadal. Wiadomo, że zachowuje się jak totalna wariatka, ale nie będę tego ukrywać. Jestem nią i jestem gotowa na wszystko by uratować jego matkę. Nie ważne, co między nami się działo, robiłam to dla niego. Spadnę razem z nim i boję się, że nie poradzimy sobie nawet, jeśli będziemy się trzymać razem.
- Półgodziny temu pojechał na lotnisko! – Do samochodu wsiadł Malik. Przełknęłam tego głupiego starca i zabrałam Zaynowi klucze. Ruszyłam z piskiem z miejsca za nim zdążył zamknąć drzwi. Kłapnął nimi przeklinając mnie. Nie zwracałam uwagi na to, co pierdolił. Starałam się przy jak największej prędkości nie rozbić się o wymijane samochody. Co było wyjątkowo trudne z drżącymi rękami, z głową pełną negatywnych tragedii, które mogą się zdarzyć.
Czułam to. Czułam jak w środku strach pożera każde dobro, każde szczęście, które zaznaliśmy w kilku ostatnich dniach. Jak pożera nasz spokój, o który tak walczyliśmy pośród burzy, którą samą wywołaliśmy. Czułam strach, który nie pozwalał mi racjonalnie myśleć, bo myśl, że nie mogę tego powstrzymać, sprawia, że umieram ze strachu.
Dwadzieścia minut później biegłam po zatłoczonym lotnisku, sprawdzając każde bramki, każde miejsca, w których mógł się znajdować. To był wyścig ze śmiercią i tyle razy obiecałam, że się nie poddam.
- Spóźniłam się. – Szepnęłam stojąc na środku lotniska. – Zawaliłam. – Nie mogłam zatrzymać łez, które spływały po moich polikach. Czułam, że przegrywam wszystko. Kolejny raz.
- Mała, nic straconego. – Spojrzałam na Malik zamglonym spojrzeniem. Patrzył przez moje ramie. Odwróciłam się szukając tego samego punktu. Wciągnęłam powietrze widząc starszego mężczyznę siedzącego w kącie z gazetą w ręku.
- Spokojnie. – Zaczął. – Zrobimy to na spokojnie..
Za nim zdążył dokończyć już biegłam w jego stronę. Wiedziałam, że nie mamy czasu na bawieniem się ze spokojem.
- Naomi! – Syknął Zayn, widocznie zbyt głośno, bo starzec podniósł wzrok znad gazety odnajdując mnie wzrokiem.  Stanęłam przed nim, a on szybko się podniósł zaskoczony.
- Nie możesz wyjechać!- Zaczęłam błagalnym szeptem.
- Naomi, - zaczął, ale mu przerwałam.
- Musisz ratować Anne – przełknęłam głośną ślinę. – Tylko ty możesz jej pomóc, jesteś w tym najlepszy.
- Naomi..
- Zapłacę każdą sumę, tylko proszę uratuj ją!
- Dziecko kochane tu nie chodzi o pieniądze. Czeka na mnie pacjent, którego musze uratować. Anne jest pod opieką innych lekarzy, również tak samo dobrych. Nie zrobię niczego więcej niż oni. A teraz przepraszam was, wyczytano mój lot.
Bez słowa patrzyłam jak zabiera swoją małą walizkę. Łzy niepohamowanie uciekły na moje polika, ale nie miałam siły ich powstrzymać.
- Anne jest silną kobietą. Jest w stanie walczyć. Ma, dla kogo. Musisz w to uwierzyć. Nie strać wiary.
Starzec, które za chwilę zniknął za bramkami był najlepszym lekarzem w Londynie. Choć nigdy nie chwalił się tym tytułem, pokazał to nie jeden raz. Jest jedynym lekarzem, w którego potrafiłam uwierzyć, któremu ufałam powierzając swoje zdrowie i najbliższych.  Chciałam bym ją uratował, ponieważ nie wiem, co będzie jak nie przeżyje.

****

Opierałam się o najbliższe drzewo w parku naprzeciw szpitala, patrzyłam w niebo nie powstrzymując łez. Jego drżące ręce ciasno oplotły mnie w pasie, swoją głowę umieścił na moich udach.  Leżał do mnie bokiem, odwracając się plecami. Palcami głaskałam jego głowę, zatapiając je w lokach. Jego ciało położone na trawie drgało wywołane szlochem. Płakałam, bo nie potrafiłam w tym momencie powstrzymać jego łez. Czułam każdy wstrząs jego ciała przez płacz i nigdy tak bardzo to nie bolało jak teraz. Jego ból. Moja bezsilność. Upadamy razem, lecz bałam się, że będziemy musieli wstać osobno.
Mając go przy sobie, nie mogłam powstrzymać myśl, że to wszystko przeze mnie. Wszystko jest przeze mnie.  Gdyby ten ostatni raz sobie odpuścił i zostawił mnie wiem, że wszystko by było w porządku z jego rodziną. Gdybym ja odważyła się odejść, byłoby wszystko dobrze. Tylko ja bym upadła.
Teraz wiem, że nie powinnam dopuścić do powrotu Harrego do mojego życia. Ciągnęłam go w dół. Niszczyłam jego światło swoją ciemnością. Zniszczyłam wszystko, co udało mu się odbudować od wypadku.  Mieli rację, że nasza miłość skończyła się wraz z wypadkiem. Miłość, którą mam teraz w sobie, nie jest miłością, którą kiedyś mieliśmy. Im dłużej to ciągniemy, tym ona staję się gorsza. Ile zostało czasu za nim umrzemy? Dlaczego nie umiemy się pożegnać?

Weź mnie za rękę i poprowadź drogą
Z ciemności, a w światło dnia
I zabierz mnie tam, gdzie będę bezpieczny
Zanieś moje martwe ciało z dala od bólu

Ponieważ wiem, czego mi brakowało
I wiem, że powinienem spróbować
,Ale w tym wyznaniu jest nadzieja
A w twoich oczach widzę wolność
I wypłakujemy się

- Boje się. – Szepnął tak cicho, że ledwo, co usłyszałam. Jego ręce mocniej zacisnęły się wokół mojego ciała. Mocniej zacisnęłam palce na jego włosach. Wolną ręką przejechałam po jego mokrym policzku.
- Jestem tu, Harry. – Szepnęłam mocno zaciskając powieki by nie wypuścić kolejnych łez.

Mam serdecznie dosyć bycia przerażonym
Jeżeli nie przestanę płakać, to utonę we łzach
Lecz gdy słyszę, jak wołasz moje imię
Szepczę słowo, którego myślałem, że nigdy nie wypowiem

- Wierzysz…, że wyzdrowieje?- Spytał pociągając nosem.
- Tak. – Odpowiedziałam cicho. – Ma zbyt wiele do stracenie by się poddać.
- Nigdy w życiu nic  bardziej nie bolało, niż myśl, że może umrzeć.
- Wiem Harry, wiem.  Musisz uwierzyć, że walczy, więc nie ważne jak bardzo boli nie możesz się poddać dla niej i nawet, jeśli widzisz najgorsze scenariusze musisz w nich odnaleźć wiarę. Wiarę, że się obudzi i wróci do Ciebie. Walcz, kochanie.

Wyraźnie mogę poczuć, że nadchodzi ciemność
I boję się o siebie samego
Wypowiedz moje imię, a przybędę natychmiast
Ponieważ ja po prostu potrzebuję pomocy

- Bez zmian. – Przymknęłam oczy na głos taty Harrego. Minęło już zbyt wiele godzin, powinna już się obudzić. Mam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Każda minuta staję się wiecznością, każda minuta sprawia większy ból. Mąż Anne chodził wciąż po korytarzu, co chwilę przecierając rękami czerwone oczy i zmęczoną twarz.  Harry przytulał swoją siostrę, mocno ją ściskając. Płakała w jego ramionach. Widziałam jak próbował być silny, gdy szeptał słowa wiary w stronę siostry, w które sam próbował uwierzyć. Jak drżąca ręką przejeżdżał po jej roztrzęsionym ciele.  Jak zadziera głowę, patrząc zapłakanymi oczami w górę, szepcząc cicho modlitwę. Jak zaciska w pięści materiał bluzy Izz. Widzę jak po jego policzku spływa samotna łza, za nim chowa twarz w jej włosach.
Po cichu wycofałam się z korytarza idąc w stronę automatu po czwartą kawę. Można było dyskutować nad jej, jakością, lecz to dziś było bez znaczenia. Z gorącą kawą wyszłam przed szpital, grzebiąc w za dużej bluzie, paczki papierosów, których było coraz mniej, mimo, że kupiłam kilka godziny temu, zostało cztery sztuki. Samą połowę wypalił Harry, który szukał wszędzie, choć jedną sekundę ukojenia.
Zaciągnęłam się papierosem, patrząc beznamiętnym wzrokiem jak dym ucieka z moich ust. Powtarzałam to kilka razy dopóki nie dopaliłam i wyrzuciłam niedopałek do śmietnika.  Dopiłam resztki kawy wyrzucając puste opakowanie. Usiadłam na najbliższej ławce, przecierają twarz rękami. Naprawdę chciałam im wszystkim pomóc, ale nie wiedziałam, co mogę zrobić oprócz donoszenia dawki kofeiny i nikotyny. Byłam bezsilna i miałam ochotę przez to rozpierdolić cały świat za to, że jest tak gówniany.
- Siedzą chuje. – Podskoczyłam przestraszona nagłą obecnością bruneta. Spojrzałam na niego zmęczonym wzrokiem. – Osobiście dopilnowałem, żeby siedzieli za kratami. Za nim jednak to zrobiłem, wpierdoliłem mu, wiem, że to gówno w porównaniu tego, co on zrobił, no, ale musiałem.
- Chuj powinien zginąć. – Warknęłam.
- Nie uważasz, że to by było za proste? Spotkałem się z Dylanem…
- Z kim?
- Dawny kolega, teraz siedzi od dwóch lata w więzieniu, przed chwilą odwiedziłem go i obiecał dopilnować, że te chuje poczują największe piekło. Potrzebujecie czegoś?
- Umm… kilka dobrych kaw i kilka paczek fajek…
- Naomi. – Usłyszałam zza placami szept. Zesztywniałam na miejscu, patrząc przerażona na przyjaciela. Ze zmrużonymi oczami przypatrywał się starszemu facetowi, po czym przeniósł na mnie zdezorientowane spojrzenie. Miałam nadzieje, że się przesłyszałam, lecz patrząc na moje pieprzone szczęście on rzeczywiście tam stał. Niepewnie wstałam i obróciłam się w jego stronę.  Pierwsze, co zobaczyłam to jego wyblakłe niebieskie tęczówki, którym ufałam za każdym razem. Na jego twarzy pojawiały się już liczne zmarszczki, które były tym bardziej widocznie, gdy patrzył na mnie z niedowierzeniem.  Siwe włosy prześwitywały między brązowymi krótko obciętymi włosami. Jego zmęczona twarz nie przypominała już tej zawsze pogodnej.
- Ja… - zaczęłam, ale przerwałam szybko patrząc przez jego ramie. Kobieta właśnie wysiadła z samochodu i za nim zdążyła spojrzeć w naszą stronę, złapałam Malika za rękę i bez słowa wycofałam się chowając się za samochodami na parkingu.   Usiadłam na krawężniku za samochodem, który skutecznie zasłaniał mnie i mój widok na wejście do szpitala.  Schowałam twarz w rękach, nie mogąc uwierzyć, że ten dzień mógł stać się jeszcze gorszy.
- Naomi, kto to był?- Zayn zdezorientowany usiadł obok mnie. – Mam mu wpierdolić? Chociaż nigdy nie biłem starszych ludzi, ale jeśli chuj, co Ci coś zrobił to ma szczęście, że jest tak blisko szpitala.
- Zamknij się. – Warknęłam zbyt ostro. – Nikomu nie będziesz wpierdalał.
- Więc?
- To był mój ojciec. – Szepnęłam. Jak mogłam nie pomyśleć, że ich tu nie spotkam? To chyba oczywiste, że przyjadą do szpitala. Gdy go zobaczyłam czułam jak pęka we mnie ściana, którą zbudowałam między mną, a nimi by oddzielić ich od swojej teraźniejszości. By zapomnieć jak ich kochałam, by zapomnieć jak ich potrzebowałam, by zapomnieć, jaki zadali mi ból. Uwierzyłam w to, co sobie wmawiałam. Nie potrzebowałam ich w moim życiu, aż do tego momentu. Gdy zobaczyłam jego zmęczoną twarz miałam ochotę przywrócić jego uśmiech, jego blask w wyblakłych oczach. A najbardziej, chciałam wpaść w jego ramiona. By mnie przytulił i powiedział, że wszystko się ułoży nawet, jeśli tak nie wygląda.
I w końcu zobaczyłam jej nerwową twarz, gdy wysiadła z samochodu i przypomniałam sobie wszystko, co głęboko w sobie schowałam. Przypomniałam sobie każdy powód, dlaczego nie mogłam się przytulić do własnego taty, dlaczego zbudowałam między nami mur. Ból, który myślałam, że już pokonałam, uderzył we mnie ze zdwojoną siłą widząc jej twarz.
Nie nienawidziłam go tak jak ją. Kochałam i zawszę będę kochała mojego ojca. Nie zapomnę jak wybiegł za mną, próbując mnie zatrzymać, gdy ona wywaliła mnie na zbyty pysk. Kazałam mu wtedy odpuścić, bo wiedziałam, że w tym domu nigdy ojciec nie miał swojego zdania.  Nie ukrywam, że poczułam rozczarowanie, gdy rzeczywiście odpuścił. Wiem, kazałam mu, ale tak naprawdę nigdy nie chciałam odejść.
- Naomi! – Krzyk dotarł do mnie, gdy próbowałam opanować w sobie rosnące emocje przez widok ich. Bo czy mogę ich nazwać swoimi rodzicami? Schowałam głowę w kolanach chcąc zagłuszyć ten krzyk. Bałam się, że to on mnie woła. Nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek ich zobaczę. Nie przewidywałam takiej możliwości i nie jestem pewna czy chce dopuścić do kolejnego spotkania.
- Naomi! – Kolejny krzyk, którym tym razem podziałał na mnie natychmiast. Głos tym razem wydawał się spanikowany. Szybko wstałam z krawężnika wybiegając zza samochodu. Harry stał przed wejściem nerwowo  rozglądając się. Gdy mnie dostrzegł, wtedy zobaczyłam, z jakim przerażeniem na mnie patrzył.
Zaczęłam pokonywać w biegu połowę parkingu, który nas dzielił. Harry również ruszył z miejsca biegnąc w moją stronę. Po chwili jego ręce owinęły się wokół mojego ciała, desperacko przyciągając do siebie. Zawiesiłam ręce na wokół jego szyi wtulając się bardziej w niego.
- Jestem tu, Harry. – Szepnęłam, palce wplątałam w jego włosy. Próbowałam go jakoś uspokoić. Z każdą sekundą czułam jak przestaje drżeć.
- Jesteś. – Powtórzył chowając twarz w moje włosy.
- Jestem. – Powtórzyłam.

****
Siedząc na kolanach Harrego mocno trzymana przez chłopaka, który wtulał się we mnie jak najmocniej tylko mógł, patrzyłam na ciemne niebo. Z każdą chwilą pojawiało się coraz więcej gwiazd. Słońce już dawno przestało świecić zabierając nam kolejne godziny za nami, w których Anne się nie obudziła.  Siedzieliśmy na dachu szpitala, na którymi oczywiście nie mogliśmy, lecz wszystkie nakazy w tej chwili nie istniały w naszych głowach. Miałam wrażenie, że nie tylko teraz. Moje kilka ostatnich lat było bez żadnych pohamowań i dlatego właśnie skończyliśmy w tym miejscu. Pchałam się w ręce śmierci z nadzieją, że wygram, chociaż raz, lecz to ona mnie pokonała. Zabiera mi każdego tylko nie mnie.  Bawiliśmy się w niebezpieczeństwie, jak małe dzieci w piaskownicy, beztrosko, nie zastanawiając się nad tym, co możemy stracić. I nie liczyło się nic, oprócz dobrej zabawy.  A gdy przychodzą konsekwencje zastanawiamy się, dlaczego to nam się przydarzyło.
- Bałem się, że uciekniesz. – Zaczął cicho. – Widziałem twoich rodziców.
- Nie odejdę, dopóki nie będziesz tego chciał i nie ważne, kto stanie na drodze, będę przy Tobie.
- Oni tu wrócą.
- Nie przejmuj się nimi. – Westchnęłam patrząc w jego zmęczone tęczówki.
- Nie przejmuje się nimi, tylko Tobą.
- Powinieneś się teraz przejmować sobą. Nic mi nie jest, Harry.  A teraz, idziemy spać.
Przez chwilę walczyłam z jego silnymi ramionami by wstać, aż w końcu wzdychając poddałam się przestając się wiercić na jego kolanach.
- Nie idę spać. Jeśli coś się stanie…
- To Cię obudzę. – Przerwałam. – Wyglądasz marnie, musisz iść spać, bo jak twoja mama się obudzi i zobaczy cię w takim stanie? Tylko ją zmartwisz – widziałam w jego oczach jak po moich słowa, powoli się poddaje. – No siup do góry! Będę przy tobie cały czas.
 Bez słowa zabrał swoje ręce, na co szybko wstałam, wyciągnęłam w jego stronę rękę, którą złapała i we dwoje zeszliśmy schodami do poczekalni, w którą wyposażyli w kanapy, kilka większych podwójnych foteli i foteli. Na jednej z kanap spała siostra Harrego.  Podeszłam do fotelu, który był w samym rogu, a na nim stos złożonych koce.  Jednym przykryłam Izz, a drugi wzięłam dla Harrego. Odwróciłam się w jego stronę. Stał przed wolną kanapą, ledwo otwartymi oczami śledząc mój każdy ruch.  Podeszłam do niego, ręką wskazując by się położył.
- Nie położę się bez ciebie. – Wykłócał się.
- Dobrze. – Westchnęłam.  Patrzyłam jak układa się na boku przylegając palcami do oparcia, chciałam usiąść na samym końcu kanapy, ale w jednej chwili pociągnął mnie do siebie. Położyłam się plecach, a Harry mnie oplótł tak, że nie mogłam wstać bez budzenia go. Jego ręce oplotły mój brzuch, głowę położył na mojej klatce piersiowej, swoje nogi zaplątał w moje.   Jak tylko pozwalały mi na to ruchy okryłam nas kocem. Z głową opartą o krawędź kanapy obserwowałam całą poczekalnie. Jak zmęczeni ludzie są pogrążeni w śnie, przez który nieświadomie drżą. Inni zmęczeni wpatrują się przed siebie, a drudzy siedzą z wzrokiem wbity w telefony.  Znajdowało się tu może piętnaście osób i w żadnych z nich nie mogłam dostrzec życia, lecz nie przejmowałam się nimi. Przejmowałam się chłopakiem, który wypalał się w moich ramionach. Rozumiałam, nie w ten sposób, ale wiedziałam jak to jest żyć w przerażeniu. Gdy się stoi o krok do przepaści. Chcemy postawić krok do tyłu by się oddalić od tej nicości, ale tak często stojąc o krok do upadku, to życie nas popycha do przodu, a my spadamy i nie mamy nad tym żadnej kontroli.  Harry stał nad przepaścią, a ja stałam za nim, ale nie mogłam go złapać.
I przejmowałam się dziewczyną, która naprzeciw była pogrążona w śnie.  Była zdecydowanie za młoda na ciężar, który daje jej życie w tym momencie.  I nigdy nie wiedziałam, czemu chciała nam pomóc po wypadku. Dlaczego widziała we mnie kogoś innego, niż wszyscy. Niż, dziewczynę, która zniszczyła jej brata. Traktowałam i traktuję ją jak siostrę i gdybym tylko mogła, zabrałabym jej ból na siebie. By tylko ta dwójka nie cierpiała.
Nigdy tego nie robię i wiem, że tak nie wygląda modlitwa. Ale proszę Boże, nie pozwól ich zniszczyć.
W nocy,
Kiedy siedzisz i patrzysz jak śpię,
Wiem, że płaczesz,
Ale nigdy nie chcę tego widzieć.
Więc jeśli odejdziesz,
Nie wiem, co zrobię.
Więc nie odchodź,
Bo nie mam nikogo poza Tobą.



Cześć :* 

Co do rozdziału, dla mnie wyjątkowo krótki, ale nic więcej w nim dodać już nie chciałam.  Rozdziału długo nie było  z kilku powodów, wycieczki i tego, że dodając tu rozdział mam wrażenie, że tego nie doceniacie.  I może dlatego dalej wszystko się spierdoliło. Dlatego nie wiem kiedy następny rozdział. Po pierwsze za tydzień jadę do Londynu i mnie nie będzie, a po drugie nie wiem co dalej robić z tym blogiem. Nie ukrywam, mój zapał do tego bloga, zgasł. Nie wiem co dalej. 
Dziękuje tym, którzy życzyli mi udanej wycieczki. Była taka i mogłabym oddać dużo, za drugą szansę zobaczenia tak pięknego świata. wszędzie lepiej tylko  nie u nas. Jest w tym coś prawdziwego!
Pozdrawiam, całuje . Olka ;*

I jeśli robie coś nie tak z tym blogiem, wal śmiało. Chce znać prawdę!

Komentarze

  1. Cudooo. Zastanawiam się czy Anne wyzdrowieje. Czekam na następny. Życzę weny i udanej wycieczki do Londynu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wkurwiaj mnie i nie pierdol ,że robisz coś źle -.- Piszesz genialnie ! Na żadna ff tak nie czekam jak na Twoje rozdziały ! Potrafią mnie rozśmieszyć ,rozczulić i doprowadzić do łez i nie jest to ani banalne ,ani nudne ! No ni chuja nwm jak Ty to robisz -.-
    Tylko błagam nie zawieszaj bloga ! Może te popaprane bachory nie doceniają Twojej twórczości ale jest tu na pewno kilka osób ,które chłoną każde słowo jak najlepszą książke świata ! (łącznie ze mną ! ) Nie każ Nam cierpieć ;///
    Musze się w końcu dowiedzieć czy Anne się obudzi ,czy Naomi pogada z matką itd.. Załamanie nerwowe murowane jak nie bd wiedziała ;o
    Czekam ze zniecierpliwieniem na następny rozdział !
    PS. Życzę udanego ponownego pobytu w Londynie ! Obyś chłopców spotkała Hon! Wgl to zazdro Ci.. ;/ Ja byłam raz i wszystko bym oddała ,żeby znaleść się tam znowu !
    Do następnego xx Seyaa :*
    ~ Domi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeciez blog jest swietny nie mam do niego zadnych zastrzezen.
    Milej wycieczki w Londynie.:*

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeżeli musisz ( czego oczywiście nie chcemy) zakończ bloga , ale proszę jakimś sensownym rozdziałem lub rodziałami najlepiej happy endem :D Mimo to mam nadzieje że jeszcze długo nie będziesz kończyła tego bloga Pozdrawiam/Hope

    OdpowiedzUsuń
  5. Nowy rozdział! Jest cudowny po prostu idealny! ~`HungryKilljoys

    OdpowiedzUsuń
  6. Och zazdroszcze tz chce do Londynu . Udanego wyjazdu i weny zycze . Mam nadzieje ze z Annie bd wszystko ok .

    OdpowiedzUsuń
  7. Po pierwsze, UDANEJ WYCIECZKI !!! Po drugie, to przykre, He gen zapal dodawania zgasl, no ale nic na sile.
    @aleksandraa984

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz